To przedziwne uczucie, kiedy podskórnie czujesz, że jest w tobie jakiś nieodkryty fragment tożsamości. Coś, co z jednej strony pociąga i fascynuje ciepłym wyobrażeniem o niepoznanym, z drugiej rysuje się pewną bliżej nieokreśloną i lekko bolesną formą odmienności. Poczucie niezrozumienia (czy może precyzyjniej – nie do końca zrozumienia) towarzyszy mi od zawsze, na zasadzie sinusoidy nasilając swoją dotkliwość. Mogę rozróżnić pewne okresy radzenia sobie z tematem. Przeżywałam próby negowania tego faktu i asymilacji ze środowiskiem, ale to z reguły kończyło się potem na plecach, a ja nie lubię się męczyć. Wpadałam też w przeświadczenie o skazaniu na porażkę, ale ono nie korespondowało z ogólnym moim światopoglądem, co nie pozwalało mi na dłuższą metę brnąć w tę fatalistyczną wizję.
Aż pewnego razu miałam sen.
To był wspaniały sen, w którym dane mi było doświadczyć czegoś, czego jeszcze nie znałam. Śniłam o nas, o naszym domu, widziałam we śnie nasze podwórko. Staliśmy oboje z Jurkiem na ganku, sielsko anielsko, jak zawsze. I nagle patrzymy, a na niebie coś się pojawiło. Przesuwający się punkt zbliżał się coraz bardziej i bardziej. W końcu przysunął się na tyle blisko, że dało się rozpoznać zarys paralotni, takiej niewielkiej, trochę nienaturalnie wygiętej. Może nawet bardziej wyglądało to na balon napędzany ciepłym powietrzem? Sama nie wiem. Sen to sen – swoje prawa ma. Cokolwiek to nie było, u dołu wisiał nieporadnie, komicznie wręcz wyglądający Żyd. Taki klasyczny Żyd z obrazka. Albo z Mea Szearim. W czarnej kapocie, z pejsami, jedną ręką przytrzymywał na głowie kapelusz(!). To było niewiarygodne. Widać było, że latanie nie jest jego pasją. Jakoś wylądował, chociaż patrząc, w jaki sposób leci, można się było spodziewać, że cały z tego nie wyjdzie. Wylądował. My zdumieni. Ale polska gościnność – gość w dom, Bóg w dom –każe podróżnego ugościć. Weszliśmy do środka, zasiedliśmy do stołu. Podałam jakąś zupę. Zaczęliśmy rozmawiać.
I nagle nastąpiło odkrycie, objawienie, wyzwalające i uwalniające uczucie, które przepełniło nas radością tak błogą, że już słowa nie były potrzebne! Wystarczyło być i tyle. Zrozumieliśmy, że jesteśmy rozumiani! Poczuliśmy, że jesteśmy w domu! Że odnaleźliśmy flow! To poczucie zrozumienia było zawieszone gdzieś ponad – ponad językiem, ponad tematem, ponad osobistymi preferencjami, ponad niezbyt atrakcyjnym fizis naszego gościa. Ponad. Ani z nich nie wynikało, ani ich nie przekraczało. Było wszechogarniające.