Nie wiem, jak ty, ale my od jakiegoś czasu doświadczamy namacalnego przyspieszenia. Niby doba ma 24 godziny, ale jest jakby krótsza. Dzień co dopiero się zaczął, a tu już ma się ku końcowi. W ogóle nie przeżywamy czegoś takiego, jakoby się nam „czas dłużył” – wręcz przeciwnie! Ostatnio trafiłem na wypowiedź (z 1990 roku) żydowskiego filozofa, chasydzkiego rabina Menachema Mendela Schneersona, która to rzuciła mi światło na ten fenomen.
Mówi on, że oś czasu, zgodnie z żydowską tradycją, jest podzielona na sześć tysiącleci odpowiadających sześciu dniom stworzenia świata. Siódme zaś tysiąclecie istnieje ponad czasem. Zgodnie z tym paradygmatem żydowski rok 5751 (czyli wg kalendarza gregoriańskiego czas pomiędzy październikiem 1990 a wrześniem 1991) jest równoznaczny z południem szóstego dnia. Rok 5751 rozpoczyna zupełnie nową erę.
Jeśli byliście w piątkowe popołudnie w Jerozolimie, na przykład w okolicach Mahane Yehuda Market, to będziecie wiedzieć o czym piszę. Zaczyna się wtedy szalony pęd, wszyscy w pośpiechu robią zakupy i przygotowują się na rozpoczynający się wraz z zachodem słońca Szabat.
Podobnie jak w piątkowe popołudnie na gorączkowe przygotowania do zbliżającego się Szabatu czasu jest zawsze za mało, tak te ostatnie lata pośpiechu można by tłumaczyć przygotowaniem do nadejścia czasu Wielkiego Szabatu, czyli powtórnego przyjścia Mesjasza, Pana.
I powiem wam, że jest to jak dotąd jedyne wytłumaczenie tego „czasowego zjawiska”, które wywołuje w nas tak niezwykłą radość!